http://wiadomosci.gazeta.pl/i/obrazki/google_search/sblank.gifhttp://wiadomosci.gazeta.pl/i/obrazki/google_search/sblank.gifhttp://bi.gazeta.pl/im/6/6164/m6164086.gif/i/obrazki/google_search/google.gif

18 sierpnia 1906 r. Bombowa blondynka

Włodzimierz Kalicki
2008-08-19, ostatnia aktualizacja 2008-08-13 13:43

Pierwszą akcją bojową Wandy Krahelskiej ma być zamach na carskiego generał-gubernatora Gieorgija Antonowicza Skałona. Dopóki premierem w Petersburgu był stosunkowo liberalny hr. Sergiusz Witte, Skałon musiał w stosunku do rewolucjonistów i ludności cywilnej trzymać się ściśle przepisów rosyjskiego prawa. Gdy jednak na miejsce Wittego mianowany został znany z bezwzględności Piotr Stołypin, generał-gubernator mógł nad Wisłą pokazać, na co go stać. Najpierw ogłosił "stan wzmożonej ochrony", potem "stan oblężenia", w końcu "stan wojenny". Dzięki temu mógł zastąpić sądownictwo cywilne sądami polowymi. To Skałon zarządził masowe wyprowadzenie carskiego wojska na ulice polskich miast, rewizje na ulicach i w mieszkaniach, przetrzymywanie aresztowanych bez sądu, egzekucje po parodiach procesów przed sądami polowymi

Porucznik lejbgwardii książę Gagarin wychodzi na balkon swojego warszawskiego apartamentu przy ul. Natolińskiej nr 12. Książę mieszka na pierwszym piętrze eleganckiej kamienicy na rogu Natolińskiej i Koszykowej. Na brukowanej kocimi łbami ulicy prawie nie ma przechodniów, tym chętniej więc ks. Gagarin rzuca okiem na sąsiedni balkon. Siedzi tam na foteliku młoda ładna blondynka w jasnej sukni. Panienka wypatruje czegoś na pustej ulicy. W dole przejeżdża powóz otoczony eskortą 12 kozaków. Panna znika i po chwili wraca. Na balustradzie książę dostrzega spore pudełko owinięte eleganckim żółtym papierem z takąż wstążeczką. Panna znów kryje się w mieszkaniu, więc książę wraca do swego salonu.

Panienka to Wanda Krahelska. Jej ojciec Aleksander jako młody chłopak poszedł z Krakowa do powstania styczniowego. Był jednym z nielicznych, którzy przeżyli starcie z kozakami w Miechowie. Swe córki wychował w poczuciu patriotycznego obowiązku. Maria zaangażowała się w pracę oświatową dla ludu, Wanda trafiła do PPS.

Najpierw pełniła obowiązki "wielbłąda" - rozwoziła po kraju partyjną bibułę. Miesiąc temu jednak porzuciła pracę w tajnym kolportażu i zgłosiła się do działalności bojowej. Początkowo brała tylko udział w planowaniu i przygotowywaniu akcji. W czasie narad konsekwentnie sprzeciwiała się prowadzeniu przez Organizację Bojową akcji ekspropriacyjnych, czyli napadów na kasy w celu zdobycia pieniędzy na potrzeby partii. Wedle niej to niebezpiecznie zbliżało działalność ideową do zwykłego bandytyzmu.

Pierwszą akcją bojową Wandy ma być zamach na carskiego generał-gubernatora Gieorgija Antonowicza Skałona. Dopóki premierem w Petersburgu był stosunkowo liberalny hr. Sergiusz Witte, Skałon musiał w stosunku do rewolucjonistów i ludności cywilnej trzymać się ściśle przepisów rosyjskiego prawa. Gdy jednak na miejsce Wittego mianowany został znany z bezwzględności Piotr Stołypin, generał-gubernator mógł nad Wisłą pokazać, na co go stać. Najpierw ogłosił "stan wzmożonej ochrony", potem "stan oblężenia", w końcu "stan wojenny". Dzięki temu mógł zastąpić sądownictwo cywilne sądami polowymi. To Skałon zarządził masowe wyprowadzenie carskiego wojska na ulice polskich miast, rewizje na ulicach i w mieszkaniach, przetrzymywanie aresztowanych bez sądu, egzekucje po parodiach procesów przed sądami polowymi.

OB PPS w końcu wydała na niego wyrok. Dwa zamachy bombowe spaliły na panewce, a Skałon wprowadził nadzwyczajne środki ostrożności; praktycznie nie opuszcza Belwederu.

Gdy wśród niemal 5 tysięcy bojowców PPS rozeszła się pocztą pantoflową wieść o przygotowaniach do trzeciego zamachu, chęć dokonania go zgłosiły setki konspiratorów. Władze bojówki PPS wybrały Krahelską. Młoda kobieta mniej zwraca uwagę szpicli ochrany.

Ciemnowłosa Wanda w blond peruce zjawiła się 1 sierpnia w narożnej kamienicy na Natolińskiej. W tym rejonie miasta mieszkają w większości Rosjanie. Wanda przedstawiła się administratorowi domu jako Antonina Iwanowna Kozłowska i dała do zrozumienia, że jest krewną znanego i wpływowego ordynata Zamoyskiego, a mieszkania szuka dla swej cioci. Zachowywała się stosownie do tak wysokich koligacji: szukała mieszkania z balkonem wychodzącym na Natolińską, na najbardziej prestiżowym, pierwszym piętrze, z wszelkimi wygodami, za to bez modnych lamp gazowych - mają przecież tak irytujące światło. I żeby jeszcze w podwórzu nie było żadnych psów, bo ich poranne szczekanie byłoby nie do wytrzymania.

Krahelska zapowiedziała administratorowi, że meble, naturalnie z fortepianem na czele, przyjadą wkrótce. Po wręczeniu bardzo wysokiego zadatku Wanda wprowadziła się na Natolińską. Sprowadziła ze sobą komplecik eleganckich mebelków, stos zeszytów z nutami i przybory malarskie. Wyposażenie to oraz zaliczka były sporą wyrwą w finansach Organizacji Bojowej.

Na koniec "panna Kozłowska" przyjęła służbę. Pokojówkę i kucharkę rzekomo znalazła w kantorze pośrednictwa pracy. Naprawdę były to jej towarzyszki partyjne - Albertyna Helbertówna i Zofia Owczarek. Wszystkie trzy posługiwały się sfałszowanymi paszportami na fikcyjne nazwiska. Wytworny sposób bycia eleganckiej "panny Kozłowskiej" sprawił, że administrator nie dostrzegł nic niepokojącego w odwlekaniu przez nią zameldowania się w policyjnym cyrkule.

Jedynie dozorca dziwił się, że panna z dobrego towarzystwa jest na "ty" z ledwo co przecież poznanymi służącymi, a one wołają na nią "Harna".

Trzy zajęte swoimi sprawami panny w rzeczywistości czekały na przejazd pod balkonem ich mieszkania eleganckiego ekwipażu generał-gubernatora.

Zamach na Skałona mógł powieść się tylko pod warunkiem, że uda się go wywabić z Belwederu. Ale jak? Mieczysław Mańkowski, bojowiec PPS, weteran ruchu robotniczego, w 1886 roku skazany w wielkim procesie partii Proletariat na 16 lat katorgi, a przy tym przyjaciel i mentor Wandy Krahelskiej, znalazł sposób.

Przed paroma dniami postawny, przystojny pepeesowiec Michał Trzos, przebrany w mundur rosyjskiego oficera, podszedł do idącego jak co dzień z niemieckiego konsulatu przy ulicy Jasnej 1 do klubu myśliwskiego przy ulicy Erywańskiej wicekonsula barona Gustawa Lerchenfelda. Na oczach przechodniów uderzył dyplomatę w twarz i krzyknął: "Wot tiebie, mać twoja, za interwenciju!". Wyglądało na to, że na Lerchenfelda napadł jakiś oficer nacjonalista, mszcząc się za interwencję polityczną rządu kajzera w Petersburgu w interesie prowadzącej wojnę z Rosją Japonii. Trzos perfekcyjnie odegrał rolę butnego rosyjskiego oficera. Gdy w chwilę po incydencie wskoczył do dorożki, wrzasnął na całe gardło na woźnicę: "Walaj, durak!".

Zgodnie z przewidywaniami bojowców PPS wicekonsul zameldował o incydencie ministerstwu spraw zagranicznych w Berlinie. Międzynarodowy skandal mogły zażegnać tylko przeprosiny najwyższego przedstawiciela carskiej władzy w Warszawie, generał-gubernatora Skałona. Zgodnie z dyplomatycznym protokołem przepraszający musiał złożyć osobistą wizytę przepraszanemu.

Baron Lerchenfeld mieszka na Natolińskiej pod numerem 9. Za tą kamienicą, w stronę Nowowiejskiej, Natolińska jest zagrodzona z powodu robót kanalizacyjnych. Jeśli powóz Skałona wjedzie w ulicę Natolińską, to tylko pod oknami mieszkania zajętego przez Krahelską i jej towarzyszki. Wyjechać może też tylko pod ich balkonem.

Przed paroma dniami kurier OB PPS dostarczył do mieszkania na Natolińskiej cztery bomby, dwie nafaszerowane dynamitem, dwie - melinitem. Wyprodukowano je ponad rok wcześniej w konspiracyjnym warszawskim laboratorium braci Mieczysława i Pawła Dąbkowskich. Materiały wybuchowe ofiarowali na potrzeby PPS górnicy kopalni "Kazimierz" koło Strzemieszyc (samego dynamitu udało się im zaoszczędzić podczas prac pod ziemią ponad 650 kg). Mimo eksperymentowania, udoskonalania pocisków wytwórnia braci Dąbkowskich ciągle borykała się z niską skutecznością zapalników własnej konstrukcji. Często zawodzą podczas akcji - ale lepszych w konspiracji nie ma.

Wiadomość, że Skałon złoży dziś o 16 wizytę Lerchenfeldowi, Krahelska, Helbertówna i Owczarkówna dostały wczoraj wieczorem. Od rana porządkowały swoje rzeczy, paliły korespondencję i papiery, które mogłyby naprowadzić ochranę na ich ślad. Ta misja wygląda na samobójczą i wszystkie trzy panny o tym wiedzą, ale nie można przecież wykluczyć, że ucieczka po zamachu jednak się powiedzie.

Dwukonny powóz Skałona otoczony przez tuzin kozaków na koniach, z karabinami na plecach, zatrzymuje się przed kamienicą nr 9. Generał-gubernator w asyście swego adiutanta, rotmistrza gwardii barona Karla Krüdener--Struwego, wchodzi do bramy.

Krahelska kładzie bombę dynamitową na balustradzie balkonu, drugą, melinitową, trzyma w dłoniach. Owczarkówna też bierze bombę. Skałon ze względów bezpieczeństwa nie zapowiedział swej wizyty i teraz nie zastaje Lerchenfeda w domu. Już po upływie dwóch minut generał-gubernator w towarzystwie adiutanta wychodzi z bramy i wsiada do powozu, który bardzo wolno rusza w stronę Koszykowej.

Gdy powóz jest mniej więcej dziesięć kroków przed balkonem, Krahelska rzuca bombę trzymaną w dłoniach. Ważący 5 kg pocisk uderza z hukiem o bruk, ale nie eksploduje. Krahelska natychmiast rzuca bombę czekającą na balustradzie; równocześnie Owczarkówna ciska trzeci ładunek. Jadący konno tuż przy powozie kozak Koźlikin dostrzega lecący wprost na niego przedmiot. Odruchowo zasłania się ręką. Bomba uderza go w przedramię, kaleczy je i odbita leci w bok. Dwie--trzy sekundy później eksploduje. Błysk i huk ogłuszają kozaków z eskorty. Spłoszone konie ponoszą powóz, dym wypełnia ulicę. Ogłupiali kozacy zeskakują z koni, z karabinami w rękach usiłują wedrzeć się do kamienic. Ale rozporządzenia policyjne nakazują dozorcom zamykanie bram po to, by demonstranci i rewolucjoniści nie mogli nigdzie znaleźć schronienia. Kozacy biją kolbami w odrzwia, mijają bezcenne minuty.

Krahelska zdejmuje blond perukę, przebiera się z jasnej sukni w skromne ciemne ubranie. Jej towarzyszki także zmieniają sukienki. Schodzą na dół. Dozorca już otworzył bramę, ale kozacy teraz miotają się po bruku i wypatrują coś na dachach. Któryś z nich krzyknął, że bomby rzucał z dachu brodaty mężczyzna.

Trójka dziewcząt przez nikogo nie niepokojona spokojnym krokiem dochodzi do alei Róż i wsiada do dorożki.

Krahelska jest w kiepskim nastroju. Domyśla się, że Skałon przeżył. I rzeczywiście, ani generał-gubernator, ani baron Krüdener-Struwe nawet nie zostali ranni. Skałon jedynie nie dosłyszy na jedno ucho. Rany odnieśli dwaj kozacy z eskorty i stojący przed kamienicą rewirowy.

Ale co gorsza dziewczęta nie mają pojęcia, że Krahelska, paląc swe listy, nie dopilnowała, by nie pozostawić żadnych śladów. Na Natolińskiej z każdą minutą przybywa żandarmów i żołnierzy. Wkrótce otaczają cały kwartał domów i zaczynają rewidować mieszkanie po mieszkaniu. W mieszkaniu "panny Kozłowskiej", na podłodze przed drzwiami balkonu, znajdują ciężki pakunek. Oficerowie ostrożnie znoszą paczkę na dół, kładą na bruku i powoli rozwijają papier. Bomba!

Sędzia śledczy Blius znajduje w łazience kupkę popiołu, a pod nią niedopalony list. Odczytuje: "(...) ponieważ, zanim ten list otrzymasz, może się stać coś decydującego o moich losach (...)" i odcyfrowuje fragment podpisu: "Krah...".

Źródło: Duży Format

Ocena:

słabe

nic specjalnego

dobre

bardzo dobre

znakomite

3

1 głos